Nie ma nic nudniejszego w literaturze, niż ludzie opisujący swoje sny. Wydaje się takiej czy takiemu, że dowolne głupstwo mogą napisać, że fabuła może się im rozłazić, logika zdarzeń kuleć, a postaci historyczne mogą w najlepsze wykonywać dowolne działania, na przykład wycinać z trzustki torebki po herbacie. Bo oniryczność niby wszystko usprawiedliwia. Jest to nudne, głupie, egotyczne i, jakkolwiek bawi autora czy autorkę, przeważnie niewnoszące kompletnie niczego. Więc dlaczego Kąckiej się udało? Dlaczego niegłupie, nienudne i ciekawe? Czy to w ogóle jest sprawiedliwe?
Jacek Dehnel
"Sny Kąckiej odznaczają się wybitną bezczelnością. Raz traktują jawę z karygodną dezynwolturą, jak materię plastyczną, z której lepią świat zupełnie osobny – a wtedy Elizie wyrasta ogon albo gawędzi z Immanuelem Kantem, małym jak szczurek, a potem wsadza do koperty i wysyła do Królewca. Innym razem śmieją się z niedorzeczności jawy i przedrzeźniają jej powagę – wówczas Eliza pije wodę z Wisły razem z najwyższymi czynnikami państwowymi albo wciąga pył ze zrujnowanej Warszawy. A najdziwniejsze, że zapisane (prawdopodobnie już po przebudzeniu) nie tracą niczego ze swej odurzającej mocy i zachowują roztargniony urok."
Jerzy Franczak
Komentarze czytelników
Pozostaw komentarz...
Komentarze nie są potwierdzone zakupem