Wraz z publikacją Eichmanna w Jerozolimie podniosły się głosy sprzeciwu i żywiołowej krytyki. To chyba Israel Gutman, powstaniec z getta warszawskiego, jako pierwszy ukuł powiedzenie o „żydowskim antysemityzmie Arendt”, o jej „nienawiści do siebie jako Żydówki”, które w lot podchwycili inni. Nagłówek Self-hating Jewess writes pro-Eichmann series for New Yorker magazine – powtarzano w większości amerykańskich gazet. Anti-Defamation League, żydowska organizacja działająca w Stanach Zjednoczonych, zwalczająca wszelkie przejawy antysemityzmu, wszczęła przeciwko Eichmannowi kampanię na skalę niemającą żadnego precedensu. Mówiąc krócej, postanowiono Arendt wbić w ziemię, zatrzeć pamięć o niej, lecz naprzód zlinczować jako „kryptonazistkę”.
Przed prawdziwym życiem, które zakłada odpowiedzialność za to, co się z nim robi, chroniły Eichmanna sztampa, klisze, wyświechtane zwroty, ideologia wypełniająca mu głowę obrazami wolnej od Żydów Europy. Gdyby zadał sobie trud postawienia paru elementarnych pytań – o sens okrucieństwa, sens wolności, o władzę i tytuł do zadawania cierpienia innym ludziom, o prawo do pozbawiania ich życia – być może oprzytomniałby i ocalił swą duszę. Myślenie bowiem podważa normy, które zastaje, pytając o ich prawomocność; z definicji nie tworzy sztywnego kodeksu zasad. Umożliwia wolny osąd. Ale i więcej: przerywa wszystkie inne czynności, odrywa od codziennej krzątaniny, od świata zjawisk z jego przetartymi drogami. W ten sposób myślenie upodabnia niejako żywych do umarłych. Wyłączając człowieka ze świata, sprawia, że staje się on bliższy samemu sobie; otwiera go na dialog, jaki prowadzi sam ze sobą.
Komentarze czytelników
Pozostaw komentarz...
Komentarze nie są potwierdzone zakupem