Dwór mgieł i furii Sarah J. Maas Książka
Wydawnictwo: | Uroboros |
Rodzaj oprawy: | Okładka broszurowa (miękka) |
Wydanie: | pierwsze |
Liczba stron: | 768 |
Format: | 135x205mm |
Rok wydania: | 2020 |
Szczegółowe informacje na temat książki Dwór mgieł i furii
Wydawnictwo: | Uroboros |
EAN: | 9788328021754 |
Autor: | Sarah J. Maas |
Rodzaj oprawy: | Okładka broszurowa (miękka) |
Wydanie: | pierwsze |
Liczba stron: | 768 |
Format: | 135x205mm |
Rok wydania: | 2020 |
Data premiery: | 2017-01-31 |
Podmiot odpowiedzialny: | Grupa Wydawnicza Foksal Sp.z o.o. Foksal 16 00-017 Warszawa PL e-mail: [email protected] |
Podobne do Dwór mgieł i furii
Inne książki Sarah J. Maas
Inne książki z kategorii Literatura młodzieżowa
Oceny i recenzje książki Dwór mgieł i furii
Kto czytał moją recenzje pierwszego tomu ten wie, że bezapelacyjnie się w nim zakochałam. Obiecano mi, że drugi jest o niebo lepszy, więc siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać, aż po niego sięgnę. I wiecie co? Czuję się oszukana.Po wydarzeniach pod Górą Feyra już nie jest taka sama. Jej dusza została złamana, a koszmary nie mają końca. Mogłoby się wydawać, że to już koniec, że wojna się skończyła. Ale ta prawdziwa dopiero nadchodzi. Tamlin próbuje ochronić Feyrę przed czymś, o czym nie chce jej powiedzieć, a ona sama odkrywa w sobie dary siedmiu książąt, którzy uratowali ją pod Górą. Trwają przygotowania do jej ślubu z Tamlinem, ale zdaje się, jakby wszystko obracało się przeciwko niej. W dodatku Rhysand, książę Dworu Nocy, upomina się o układ, jaki zawarł z Feyrą. Tydzień z każdego miesiąca. Tydzień, który zmieni wszystko.Słyszeliście kiedyś o Mary Sue? Czytaliście kiedyś opowiadanie lub książkę, gdzie bohaterka była tak nieznośna, że nie dało się czytać? To teraz weźcie Feyrę i pomnóżcie to razy dziesięć(i jeszcze raz). Z ludzkiej kobiety, którą byłam w stanie tolerować, która walczyła o swoją miłość, stała się nieśmiertelną kupką użalania się nad sobą, a później silną, bezlitosną i samowystarczalną paniusią. Z początku musiała wszystkim wszem wobec pokazać, jaka to ona jest załamana, a swoje błędy zwalać na innych. Potem nagle stała się silna i bezlitosna, i w ogóle bez kija nie podchodź, bo ona jest piękna i zgniecie cię w proch. Z początku broniła i rozumiała Tamlina, potem jednak o tym zapomniała i przeszła na Rhysa. Przepraszam, ale muszę: "Tamlin zbiera daninę od ludzi, którzy nie mają pieniędzy? Hurr durr, ty potworze! Rhysand łamie innym kości, bo mnie obrazili? Ojejku, on jest taki kochany". Chyba nie muszę pisać, że logika już dawno naszą bohaterkę opuściła? Męczyłam tę książkę miesiąc, bo przez Feyrę co chwile się zatrzymywałam i odkładałam ją na bok, jej rozmyślania były tak żałosne, że nie dało się tego czytać. Nie zliczę, ile razy uderzyłam się w czoło i wywróciłam oczami. Zanim przejdę do kolejnych minusów, musicie wiedzieć jedno - nic nie pobije Feyry. Doceniłam nawet Americe z Rywalek.Okej, pożaliłam się na Feyrę, teraz pożalę się na akcję. A raczej jej brak. Poważnie, co tam się działo? Wielka zapowiedź równie wielkiej wojny, przygotowania, ćwiczenia, a sceny, kiedy naprawdę mogłam się wkręcić, mogę wyliczyć na palcach jednej ręki. Bo bynajmniej nie na tym skupiła się autorka. Skupiła się za to na romansie Feyry i Rhysa - nie zrozumcie mnie źle, Rhys spodobał mi się w tej części, ale jeśli jest coś, czego naprawdę mocno nie lubię w książkach, to zastępowanie jednej postaci drugą. Z Tamlina, którego pozwoliła nam pokochać w pierwszej części, zrobiła wroga, by na jego miejsce mógł wskoczyć Rhysand. Pewna dziewczyna z Instagrama uświadomiła mi, że zachowania Tamlina i Feyry podchodzą pod chorobę psychiczną i właściwie się z nią zgadzam, bo to, co zrobiła z nimi Maas, z pewnością nie jest normalne. Nie rozumiałam ani trochę ich postępowań, bo nie dało się tego wytłumaczyć logicznie.Podczas czytania nie czułam nic, chyba że liczyć złość i zażenowanie. Ani trochę nie szło mi przyjemnie. Liczyłam na coś mocnego, na wartką akcję, na czym opadnie mi szczęka, a nie dostałam nic z tych rzeczy. Miałam wrażenie, jakbym czytała ckliwy romans zakrapiany złymi scenami erotycznymi. Ja rozumiem, że to fantastyka, ale sceny łóżkowe mogłyby choć trochę być mniej żenujące. Co chwile odwracałam okładkę i pytałam "To na pewno napisała Maas? Na pewno czytam tę samą książkę co wszyscy inni?". Zwyczajnie mnie znudziła. Prawie 800 stron, gdzie nie dzieje się praktycznie nic, a wątek romantyczny przyćmiewa wszystko inne.Czy mimo tego były jakieś plusy? A i owszem, jedyna rzecz, dzięki której dobrnęłam do końca - postacie drugoplanowe. Przyjaciele Rhysa, książę Tarquin; dzięki nim ta książka nabierała kolorów. Przyjemniej czytało mi się ich dialogi, niż Feyry i Rhysa. Miałam wrażenie, jakby autorka do nich lepiej się przyłożyła, ich historie i dialogi były znacznie bardziej interesujące i budziły więcej emocji. I jeszcze jedna rzecz, którą muszę jej oddać, to myślenie daleko przyszłościowe. Sytuacje, które nie zostały wyjaśnione w pierwszym tomie, nabierają sensu w drugim i okazuje się, że Maas wszystko robiła specjalnie. Choć nie podobają mi się tego wyniki, to to doceniam.Z wielkim bólem serca i zawodem stawiam taką, a nie inną ocenę. Liczę na poprawę w trzecim tomie, choć już boję się o moje czoło.3/10Recenzja pochodzi z bloga: blue-spark-books.blogspot.com
Kto czytał moją recenzje pierwszego tomu ten wie, że bezapelacyjnie się w nim zakochałam. Obiecano mi, że drugi jest o niebo lepszy, więc siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać, aż po niego sięgnę. I wiecie co? Czuję się oszukana.Po wydarzeniach pod Górą Feyra już nie jest taka sama. Jej dusza została złamana, a koszmary nie mają końca. Mogłoby się wydawać, że to już koniec, że wojna się skończyła. Ale ta prawdziwa dopiero nadchodzi. Tamlin próbuje ochronić Feyrę przed czymś, o czym nie chce jej powiedzieć, a ona sama odkrywa w sobie dary siedmiu książąt, którzy uratowali ją pod Górą. Trwają przygotowania do jej ślubu z Tamlinem, ale zdaje się, jakby wszystko obracało się przeciwko niej. W dodatku Rhysand, książę Dworu Nocy, upomina się o układ, jaki zawarł z Feyrą. Tydzień z każdego miesiąca. Tydzień, który zmieni wszystko.Słyszeliście kiedyś o Mary Sue? Czytaliście kiedyś opowiadanie lub książkę, gdzie bohaterka była tak nieznośna, że nie dało się czytać? To teraz weźcie Feyrę i pomnóżcie to razy dziesięć(i jeszcze raz). Z ludzkiej kobiety, którą byłam w stanie tolerować, która walczyła o swoją miłość, stała się nieśmiertelną kupką użalania się nad sobą, a później silną, bezlitosną i samowystarczalną paniusią. Z początku musiała wszystkim wszem wobec pokazać, jaka to ona jest załamana, a swoje błędy zwalać na innych. Potem nagle stała się silna i bezlitosna, i w ogóle bez kija nie podchodź, bo ona jest piękna i zgniecie cię w proch. Z początku broniła i rozumiała Tamlina, potem jednak o tym zapomniała i przeszła na Rhysa. Przepraszam, ale muszę: "Tamlin zbiera daninę od ludzi, którzy nie mają pieniędzy? Hurr durr, ty potworze! Rhysand łamie innym kości, bo mnie obrazili? Ojejku, on jest taki kochany". Chyba nie muszę pisać, że logika już dawno naszą bohaterkę opuściła? Męczyłam tę książkę miesiąc, bo przez Feyrę co chwile się zatrzymywałam i odkładałam ją na bok, jej rozmyślania były tak żałosne, że nie dało się tego czytać. Nie zliczę, ile razy uderzyłam się w czoło i wywróciłam oczami. Zanim przejdę do kolejnych minusów, musicie wiedzieć jedno - nic nie pobije Feyry. Doceniłam nawet Americe z Rywalek.Okej, pożaliłam się na Feyrę, teraz pożalę się na akcję. A raczej jej brak. Poważnie, co tam się działo? Wielka zapowiedź równie wielkiej wojny, przygotowania, ćwiczenia, a sceny, kiedy naprawdę mogłam się wkręcić, mogę wyliczyć na palcach jednej ręki. Bo bynajmniej nie na tym skupiła się autorka. Skupiła się za to na romansie Feyry i Rhysa - nie zrozumcie mnie źle, Rhys spodobał mi się w tej części, ale jeśli jest coś, czego naprawdę mocno nie lubię w książkach, to zastępowanie jednej postaci drugą. Z Tamlina, którego pozwoliła nam pokochać w pierwszej części, zrobiła wroga, by na jego miejsce mógł wskoczyć Rhysand. Pewna dziewczyna z Instagrama uświadomiła mi, że zachowania Tamlina i Feyry podchodzą pod chorobę psychiczną i właściwie się z nią zgadzam, bo to, co zrobiła z nimi Maas, z pewnością nie jest normalne. Nie rozumiałam ani trochę ich postępowań, bo nie dało się tego wytłumaczyć logicznie.Podczas czytania nie czułam nic, chyba że liczyć złość i zażenowanie. Ani trochę nie szło mi przyjemnie. Liczyłam na coś mocnego, na wartką akcję, na czym opadnie mi szczęka, a nie dostałam nic z tych rzeczy. Miałam wrażenie, jakbym czytała ckliwy romans zakrapiany złymi scenami erotycznymi. Ja rozumiem, że to fantastyka, ale sceny łóżkowe mogłyby choć trochę być mniej żenujące. Co chwile odwracałam okładkę i pytałam "To na pewno napisała Maas? Na pewno czytam tę samą książkę co wszyscy inni?". Zwyczajnie mnie znudziła. Prawie 800 stron, gdzie nie dzieje się praktycznie nic, a wątek romantyczny przyćmiewa wszystko inne.Czy mimo tego były jakieś plusy? A i owszem, jedyna rzecz, dzięki której dobrnęłam do końca - postacie drugoplanowe. Przyjaciele Rhysa, książę Tarquin; dzięki nim ta książka nabierała kolorów. Przyjemniej czytało mi się ich dialogi, niż Feyry i Rhysa. Miałam wrażenie, jakby autorka do nich lepiej się przyłożyła, ich historie i dialogi były znacznie bardziej interesujące i budziły więcej emocji. I jeszcze jedna rzecz, którą muszę jej oddać, to myślenie daleko przyszłościowe. Sytuacje, które nie zostały wyjaśnione w pierwszym tomie, nabierają sensu w drugim i okazuje się, że Maas wszystko robiła specjalnie. Choć nie podobają mi się tego wyniki, to to doceniam.Z wielkim bólem serca i zawodem stawiam taką, a nie inną ocenę. Liczę na poprawę w trzecim tomie, choć już boję się o moje czoło.3/10Recenzja pochodzi z bloga: blue-spark-books.blogspot.com
Czytając pierwszy tom byłam zachwycona. Sądziłam, że już nic tego nie pobije. O matko w jakim ja byłam błędzie! Drugi tom roztrzaskał moje serce na milion kawałków. Jest jeszcze lepszy od pierwszego! Nie wiem jak to możliwe, ale jest. To jest ten typ książki, którą czytam z zapartym tchem, a po jej skończeniu cały czas o niej myślę. Dosłownie CAŁY CZAS. Ostrzegam, że w tej opinii mogą pojawić się małe spojlery, więc czytacie na własną odpowiedzialność.Czy muszę opowiadać, o czym jest pierwszy tom? Nie, chyba nie muszę. Skoro kliknęliście w tę opinię, to znaczy, że macie go już za sobą. W tej części pewnie spodziewacie się bajkowego związku Feyry i Tamlina. No niestety od bajkowego trochę on odstaje. Już wam wszystko tłumaczę.Po wydarzeniach pod Górą życie tej dwójki kręci się wokół planowania ślubu, łóżkowych przygód i innych przesłodzonych rzeczach. Wydawać by się mogło, że to życie jak ze snu, ale realia jednak są trochę inne. Tamlin tłamsi Feyre. Nie rozmawia z nią o tym co przeżyła. Nie widzi tego, że ona się zmieniła i może zadbać sama o siebie. Ogranicza jej swobodę, twierdząc, że to wszystko dla jej bezpieczeństwa. Dziewczyna wytrzymuje to, bo w końcu czego nie zrobi się w imię miłości. W dzień, który miał przypieczętować jej związek z księciem Dworu Wiosny wydarzyło się coś czego nikt się nie spodziewał. Rhysand domaga się wypełnienia przez Feyre jej części umowy. No prawdziwy cham! Wbijać się i niszczyć jeden z najważniejszych dni w jej życiu to już przesada, co nie? A może jednak jest inaczej? Może pojawił się tam, bo wiedział, że ona go potrzebuje? Ale po co, by miała go potrzebować, skoro obok niej stoi jej życiowa miłość? Bo to jest jej miłość, prawda? No cóż, o tym przekonacie się sami czytając. Tak jak myślicie, Feyra związana umową trafia na Dwór Nocy, który okazuje się całkiem inny niż się spodziewała.Okej, postarałam się opowiedzieć to pokrótce, ale nie wiem, czy w pełni dałam radę. Uwierzcie mi, że w tej książce dzieje się o wiele, wiele więcej niż tylko zwykły romans. Choć przyznaję, że właśnie za ten romans ją pokochałam. Chyba już każdy wie, że Feyra będzie z Rhysem, co nie? Ja wiedziałam zanim zabrałam się za dwory. No cóż, ludzie w internecie nie szczędzą spojlerów. Ale wracając do rzeczy- ich związek to cudo! Po pierwszej części lubiłam Tamlina i nie wyobrażałam sobie, że ona zostawi go dla innego. Nie rozumiałam, dlaczego porzuci taką cudowną miłość na rzecz związku z jakimś tam księciem Dworu Nocy. Po przeczytaniu drugiej części, zrozumiałam, że to wcale nie była miłość. Sama Feyra powiedziała, że pokochała pierwszego mężczyznę, który okazał jej trochę uczucia. Prawdziwa miłość spotkała ją dopiero na Dworze Nocy. Tam miała swobodą, Rhys liczył się z jej zdaniem i był w stosunku co do niej wyrozumiały. Nawet nie wiecie, jaką przyjemność sprawiało mi obserwowanie jak ta dwójka powoli zbliża się do siebie. Nie było to tak, że w jednym rozdziale kochała Tamlina, a w drugim już kochała kogoś innego. Nie, nie. To toczyło się powoli. Na ich wspólny moment trochę się naczekałam.Pamiętacie w jaki sposób Feyra stała się Fae? Oj jestem pewna, że tak. A wiecie, ze właśnie za sprawą tego sposobu zyskała ona też kilka mocy? Nie powiem wam jakich, bo nie chcę odbierać wam całej radości z czytania. Ale tak, zyskała ona moce i to całkiem potężne. W sumie tak trochę do przewidzenia było to, że nie będzie ona zwykłą Fae. Nie muszę chyba pisać, kto pomoże jej je rozwinąć. Domyślcie się. Jestem pewna, że także pamiętacie króla Hyberii, co nie? W tej części pojawi się on znowu i bardzo namiesza. Niestety nie tak łatwo pokonać księcia Nocy i jego przyjaciół. Tak, przyjaciół. Nie świtę, nie żołnierzy, ale przyjaciół. W porównaniu do Tamlina, Rhys potrafi być kimś innym niż tylko księciem. O tym także z chęcią opowiedziałabym więcej, no ale niestety nie mogę, a raczej nie chcę.Teraz napisze kilka słów o końcówce, która roztrzaskała moje serce. Kto w taki sposób kończy książkę?! No kto?! Nie spodziewałam się tego kompletnie. Dzięki wcześniejszym spojerom wiedziałam, że coś takiego ma się wydarzyć, ale nie wiedziałam, że dojdzie do tego w takim momencie. Spodziewałam się, całej sceny poświęconej temu, ale nie. Nie było opisu jak potoczyło się to wydarzenie. Po prostu informacja o tym, że już do tego doszło została rzucona na sam koniec. Wiem, że pewnie czytając to, nie macie zielonego pojęcia o czym piszę, więc za to bardzo przepraszam. Muszę gdzieś wylać wszystkie swoje gorzkie żale. Bardzo, ale to bardzo korci mnie, żeby wstawić wam mój ulubiony, końcowy cytat, ale no kochani musicie sami się ruszyć, przeczytać i zobaczyć o co mi chodzi.Powiem wam tak- czytajcie Dwory! Jeśli zniechęciliście się po pierwszej części, a wiem, że było kilka takich osób, to i tak sięgnijcie po "Dwór Mgieł i Furii". Na prawdę warto. Kocham Dwory, kocham Maas, kocham Rhysa i kocham Cassiana. Ha! Pewnie teraz zastanawiacie się, kim jest ten cały Cassian, co nie? Macie pecha, bo wam nie powiem. Czytajcie!!!!!!Ps. Już niedługo premiera trzeciej części, którą zacznę czytać od razu, gdy tylko ją dorwę.
Całość: http://smag-rekomendacje.blogspot.com/Po przeczytaniu pierwszego tomu, nie mogłam doczekać się dalszych losów bohaterów. Uwiedziona przez Feyrę, z mieszanymi uczuciami do Tamlina i Rhysanda. Jaka byłam szczęśliwa, gdy „Dwór mgieł i furii" trafił w moje ręce. Objętość książki ogromna, prawie osiemset stron czekające przede mną na odkrycie, mapka krain i ta boska okładka. Uwielbiam. Ale co z treścią?Nie ma Amaranthy. Sprawy pod Górą zostały jedynie w pamięci tych, którzy przeżyli. Feyra uczy się wszystkiego na nowo, próbując radzić sobie z tym, co przeżyła, co poświęciła dla całego Prythianu. U jej boku oczywiście jest Tamlin i przyjaciel Lucien. Chronią ją, dbają o nią. Tak by się mogło wydawać, gdy zamykają ją w złotej klatce. I ta dziwna kapłanka - Iantha. Czy jest zagrożeniem dla związku z Władcą Krainy Wiosny? Jednak wszystko zaczyna się sypać, gdy w dniu zaślubin pojawia się Rhys, Władca Dworu Nocy. Zobowiązania, z jakich trzeba się wywiązać. Umowy, jakie zawarło się pod Górą. Jakie ma intencje? Czas i kolejne strony powieści pokażą. A król Hybernii tylko czeka. Wojna, najprawdziwsza w świecie, czeka. Armie gotowe do walki. Spiski, zdrady i magia. Nagle okazuje się, że Amarantha to tylko przedsmak tego, co czeka bohaterów w kolejnych powieściach.Podsumowując: Zakochałam się w Rhysandzie i koniec. Im bardziej wczytując się w powieść, tym mocniejszą miałam ochotę rozszarpania Tamlina na strzępy. Nie jest złym bohaterem powieści, co ... Dla miłości można poświęcić wiele, ale i poczynić ogromne spustoszenia, popełnić ogromne i niewybaczalne błędy. A konsekwencje tych czynności odczuwać będzie jeszcze wiele postaci, całe Dwory. Powieść jest rewelacyjna. Płakałam nad nią zbyt wiele razy. Wciągnęła mnie. Uwiodła. Pierwszy tom był świetny, ale drugi okazał się jeszcze lepszy. Nie wiem, jak przeżyję trzeci. A ten już niebawem na półkach w księgarniach. Ogromne podziękowanie za Wydawcy za podarowanie nam, czytelnikom, tak dużej dawki dobrego fantasy, za tyle emocji. Uwielbiam. Zdecydowanie polecam. A sądzę, że każdy po pierwszym tomie, sięgnie natychmiast po kolejne. Obok takiej powieści nie da się przejść obojętnie.
Całość: http://smag-rekomendacje.blogspot.com/Po przeczytaniu pierwszego tomu, nie mogłam doczekać się dalszych losów bohaterów. Uwiedziona przez Feyrę, z mieszanymi uczuciami do Tamlina i Rhysanda. Jaka byłam szczęśliwa, gdy „Dwór mgieł i furii" trafił w moje ręce. Objętość książki ogromna, prawie osiemset stron czekające przede mną na odkrycie, mapka krain i ta boska okładka. Uwielbiam. Ale co z treścią?Nie ma Amaranthy. Sprawy pod Górą zostały jedynie w pamięci tych, którzy przeżyli. Feyra uczy się wszystkiego na nowo, próbując radzić sobie z tym, co przeżyła, co poświęciła dla całego Prythianu. U jej boku oczywiście jest Tamlin i przyjaciel Lucien. Chronią ją, dbają o nią. Tak by się mogło wydawać, gdy zamykają ją w złotej klatce. I ta dziwna kapłanka - Iantha. Czy jest zagrożeniem dla związku z Władcą Krainy Wiosny? Jednak wszystko zaczyna się sypać, gdy w dniu zaślubin pojawia się Rhys, Władca Dworu Nocy. Zobowiązania, z jakich trzeba się wywiązać. Umowy, jakie zawarło się pod Górą. Jakie ma intencje? Czas i kolejne strony powieści pokażą. A król Hybernii tylko czeka. Wojna, najprawdziwsza w świecie, czeka. Armie gotowe do walki. Spiski, zdrady i magia. Nagle okazuje się, że Amarantha to tylko przedsmak tego, co czeka bohaterów w kolejnych powieściach.Podsumowując: Zakochałam się w Rhysandzie i koniec. Im bardziej wczytując się w powieść, tym mocniejszą miałam ochotę rozszarpania Tamlina na strzępy. Nie jest złym bohaterem powieści, co ... Dla miłości można poświęcić wiele, ale i poczynić ogromne spustoszenia, popełnić ogromne i niewybaczalne błędy. A konsekwencje tych czynności odczuwać będzie jeszcze wiele postaci, całe Dwory. Powieść jest rewelacyjna. Płakałam nad nią zbyt wiele razy. Wciągnęła mnie. Uwiodła. Pierwszy tom był świetny, ale drugi okazał się jeszcze lepszy. Nie wiem, jak przeżyję trzeci. A ten już niebawem na półkach w księgarniach. Ogromne podziękowanie za Wydawcy za podarowanie nam, czytelnikom, tak dużej dawki dobrego fantasy, za tyle emocji. Uwielbiam. Zdecydowanie polecam. A sądzę, że każdy po pierwszym tomie, sięgnie natychmiast po kolejne. Obok takiej powieści nie da się przejść obojętnie.
Czytając pierwszy tom byłam zachwycona. Sądziłam, że już nic tego nie pobije. O matko w jakim ja byłam błędzie! Drugi tom roztrzaskał moje serce na milion kawałków. Jest jeszcze lepszy od pierwszego! Nie wiem jak to możliwe, ale jest. To jest ten typ książki, którą czytam z zapartym tchem, a po jej skończeniu cały czas o niej myślę. Dosłownie CAŁY CZAS. Ostrzegam, że w tej opinii mogą pojawić się małe spojlery, więc czytacie na własną odpowiedzialność.Czy muszę opowiadać, o czym jest pierwszy tom? Nie, chyba nie muszę. Skoro kliknęliście w tę opinię, to znaczy, że macie go już za sobą. W tej części pewnie spodziewacie się bajkowego związku Feyry i Tamlina. No niestety od bajkowego trochę on odstaje. Już wam wszystko tłumaczę.Po wydarzeniach pod Górą życie tej dwójki kręci się wokół planowania ślubu, łóżkowych przygód i innych przesłodzonych rzeczach. Wydawać by się mogło, że to życie jak ze snu, ale realia jednak są trochę inne. Tamlin tłamsi Feyre. Nie rozmawia z nią o tym co przeżyła. Nie widzi tego, że ona się zmieniła i może zadbać sama o siebie. Ogranicza jej swobodę, twierdząc, że to wszystko dla jej bezpieczeństwa. Dziewczyna wytrzymuje to, bo w końcu czego nie zrobi się w imię miłości. W dzień, który miał przypieczętować jej związek z księciem Dworu Wiosny wydarzyło się coś czego nikt się nie spodziewał. Rhysand domaga się wypełnienia przez Feyre jej części umowy. No prawdziwy cham! Wbijać się i niszczyć jeden z najważniejszych dni w jej życiu to już przesada, co nie? A może jednak jest inaczej? Może pojawił się tam, bo wiedział, że ona go potrzebuje? Ale po co, by miała go potrzebować, skoro obok niej stoi jej życiowa miłość? Bo to jest jej miłość, prawda? No cóż, o tym przekonacie się sami czytając. Tak jak myślicie, Feyra związana umową trafia na Dwór Nocy, który okazuje się całkiem inny niż się spodziewała.Okej, postarałam się opowiedzieć to pokrótce, ale nie wiem, czy w pełni dałam radę. Uwierzcie mi, że w tej książce dzieje się o wiele, wiele więcej niż tylko zwykły romans. Choć przyznaję, że właśnie za ten romans ją pokochałam. Chyba już każdy wie, że Feyra będzie z Rhysem, co nie? Ja wiedziałam zanim zabrałam się za dwory. No cóż, ludzie w internecie nie szczędzą spojlerów. Ale wracając do rzeczy- ich związek to cudo! Po pierwszej części lubiłam Tamlina i nie wyobrażałam sobie, że ona zostawi go dla innego. Nie rozumiałam, dlaczego porzuci taką cudowną miłość na rzecz związku z jakimś tam księciem Dworu Nocy. Po przeczytaniu drugiej części, zrozumiałam, że to wcale nie była miłość. Sama Feyra powiedziała, że pokochała pierwszego mężczyznę, który okazał jej trochę uczucia. Prawdziwa miłość spotkała ją dopiero na Dworze Nocy. Tam miała swobodą, Rhys liczył się z jej zdaniem i był w stosunku co do niej wyrozumiały. Nawet nie wiecie, jaką przyjemność sprawiało mi obserwowanie jak ta dwójka powoli zbliża się do siebie. Nie było to tak, że w jednym rozdziale kochała Tamlina, a w drugim już kochała kogoś innego. Nie, nie. To toczyło się powoli. Na ich wspólny moment trochę się naczekałam.Pamiętacie w jaki sposób Feyra stała się Fae? Oj jestem pewna, że tak. A wiecie, ze właśnie za sprawą tego sposobu zyskała ona też kilka mocy? Nie powiem wam jakich, bo nie chcę odbierać wam całej radości z czytania. Ale tak, zyskała ona moce i to całkiem potężne. W sumie tak trochę do przewidzenia było to, że nie będzie ona zwykłą Fae. Nie muszę chyba pisać, kto pomoże jej je rozwinąć. Domyślcie się. Jestem pewna, że także pamiętacie króla Hyberii, co nie? W tej części pojawi się on znowu i bardzo namiesza. Niestety nie tak łatwo pokonać księcia Nocy i jego przyjaciół. Tak, przyjaciół. Nie świtę, nie żołnierzy, ale przyjaciół. W porównaniu do Tamlina, Rhys potrafi być kimś innym niż tylko księciem. O tym także z chęcią opowiedziałabym więcej, no ale niestety nie mogę, a raczej nie chcę.Teraz napisze kilka słów o końcówce, która roztrzaskała moje serce. Kto w taki sposób kończy książkę?! No kto?! Nie spodziewałam się tego kompletnie. Dzięki wcześniejszym spojerom wiedziałam, że coś takiego ma się wydarzyć, ale nie wiedziałam, że dojdzie do tego w takim momencie. Spodziewałam się, całej sceny poświęconej temu, ale nie. Nie było opisu jak potoczyło się to wydarzenie. Po prostu informacja o tym, że już do tego doszło została rzucona na sam koniec. Wiem, że pewnie czytając to, nie macie zielonego pojęcia o czym piszę, więc za to bardzo przepraszam. Muszę gdzieś wylać wszystkie swoje gorzkie żale. Bardzo, ale to bardzo korci mnie, żeby wstawić wam mój ulubiony, końcowy cytat, ale no kochani musicie sami się ruszyć, przeczytać i zobaczyć o co mi chodzi.Powiem wam tak- czytajcie Dwory! Jeśli zniechęciliście się po pierwszej części, a wiem, że było kilka takich osób, to i tak sięgnijcie po "Dwór Mgieł i Furii". Na prawdę warto. Kocham Dwory, kocham Maas, kocham Rhysa i kocham Cassiana. Ha! Pewnie teraz zastanawiacie się, kim jest ten cały Cassian, co nie? Macie pecha, bo wam nie powiem. Czytajcie!!!!!!Ps. Już niedługo premiera trzeciej części, którą zacznę czytać od razu, gdy tylko ją dorwę.