Teczka na polskie społeczeństwo.

Recenzja nie jest potwierdzona zakupem

Sceneria, w której kończę czytać tę książkę żywo kontrastuje z jej burzliwą treścią. Pierwsze strony zaprezentowały się mojej wyobraźni pośród świeczek i braku prądu w tle złowieszczego wiatru. Dziś zamknęłam ją na wolnej przestrzeni dzikiej przyrody. Ze zdziwieniem spoglądam w krystalicznie czyste niebo i czuję, że ostatnie strony stanęły mi w gardle i jak nie przełknę ich odważnie, to możliwe, że zostawię łzy na policzku.
Nagle w wyobraźni odbijają się echem strzały, które padły w klubie Orlando, kiedy to nienawiść ubrana w homofobię wystrzelała żywota 50 istnień czerwcowej nocy 2016 roku. Siedzę i myślę, że choć homoseksualiści wyszli z dusznej szafy, ciemnych uliczek wstydu i poniżenia, to ciągle los bywa okrutnie przewrotny. Siedzę i słyszę trzaski drzwi, gdy milicja czy agenci SB wparowują z butami w w intymne życia mężczyzn i kobiet lat 50-tych i nie tylko.
Remigiuszu, nie obrazisz się, że będę mówić do Ciebie na Ty? Początkowo czytelnika może drażnić wystrzeliwanie faktami wygrzebanymi z zapomnianych, zakurzonych teczek SB. Może nużyć podążanie wątpliwymi śladami bytności Foucault w Warszawie. Michela, filozofa, który swoje życie twórcze poświecił na pisanie o wykluczeniach, odchyleniach i sadyzmach, a który postanowił kończyć pisać swój doktorat na nieprzyjaznej ziemi polskiej, która go haniebnie ze swoich granic wygnała. Foucault, w końcowej części przedmowy do „Historii szaleństwa”, przyznaje, że wspominanie polskich znajomości i polskiej rzeczywistości to „odległe cierpienia i przysypane kurzem archiwa bólu.”
Okazuje się jednak, że ta książka to o wiele więcej. Warta jest cierpliwości. Jak żywo i z chirurgiczną dokładnością przybliża nam obraz Warszawy. Obraz Warszawy ukrytej, gdzie miłości trzeba było szukać potajemnie albo i za pogardliwą zapłatą.
Kameralna była najważniejsza. Politycy pili z aktorami, dziennikarze z literatami, robiono kariery, tracono pieniądze, zyskiwano fortuny. Spotykali się wszyscy bez względu na „gender” i „sex”. Kolorów skóry nie rozróżniano, bo był jeden. Kolorowych dusz nie liczono, bo było ich zbyt wiele.
Czytamy i czujemy zaduch wielu odwzorowanych knajp, szarych zaułków, parków i zatłoczonych mieszkań, gdzie każdy skrywał swoje upodobania. Nagromadzone przez Remigiusza fakty i miejsca prezentują kolor Polski daleki od tęczy. Zmierzając ku końcowi gula w środku gardła rosła. Ja wiem, dlaczego Remigiusz napisał te książkę. Poruszył mnie.
Siedzę i myślę, że surowy język książki bez ozdobników jest tu potrzebny. Remigiusz książkę napisał tak jakby sam założył państwu polskiemu i Służbom Bezpieczeństwa surową teczkę traktowania homoseksualistów w Polsce. Nie osądza. Nie musi. Wyrok krzyczy sam.
Radzę Wam, dowiedzcie się też. Z szacunku, antropologicznej ciekawości i może obalenia niejednego stereotypu. Bo „kolorowych dusz” jest więcej niż widzą nasze oczy, a ciągle nienawiść może chwycić za broń i zamordować kogoś w uścisku miłości.


Recenzent: Elwira Przyjemska
‹ zwiń tekst