Zszedłem na dół z prawą kieszenią marynarki wypchaną środkami pobudzającymi, a lewą – uspokajającymi. Francis stał na dole schodów.
– Słuchaj – zwróciłem się do niego – wiesz, gdzie jest Henry?
– Nie. Widziałeś Charlesa?
Był w stanie graniczącym z histerią.
– Co się dzieje? – spytałem.
– Ukradł mi kluczyki do samochodu.
– Co?
– Wyciągnął je z kieszeni mojego płaszcza i odjechał. Camilla widziała, jak ruszał z podjazdu. Z otwartym dachem. Ten samochód traci sterowność w deszczu, a jeśli… cholera – przeklął, przeczesując dłonią włosy. – Nic o tym nie wiesz?
– Widziałem go jakąś godzinę temu. Z Marion.
– Tak, z nią też rozmawiałem. Mówił, że jedzie po papierosy, ale to było godzinę temu. Widziałeś go i z nim nie gadałeś?
– Nie.
– Był pijany? Marion mówi, że tak. Wyglądał ci na pijanego?
Francis też nie wyglądał na trzeźwego.
– Niespecjalnie – stwierdziłem. – Chodź, pomóż mi znaleźć Henry’ego.
– Mówiłem ci. Nie wiem, gdzie jest. Po co ci on?
– Mam coś dla niego.
– Co to jest? – spytał po grecku. – Narkotyki?
– Tak.
– No to podziel się, na litość boską – rzekł, kiwając się do przodu i wytrzeszczając oczy.
Był za bardzo wstawiony, żeby zażyć środki nasenne. Poczęstowałem go excedrinem.
– Dzięki – rzekł i popił pigułkę dużym, niedbałym łykiem whisky. – Obym umarł tej nocy. A w ogóle, to dokąd pojechał, jak ci się wydaje? Która godzina?
– Koło dziesiątej.
– Chyba nie sądzisz, że pojechał do siebie, co? Może po prostu wziął samochód i wrócił do Hampden. Camilla kategorycznie zaprzecza, nie w sytuacji, kiedy jutro jest pogrzeb, ale nie wiem, po prostu zniknął. Jeśli naprawdę pojechał po papierosy, nie sądzisz, że do tej pory powinien już wrócić? Gdzie jeszcze mógł pojechać? Nic mi nie przychodzi do głowy. A tobie?
– Wróci – zapewniłem go. – Słuchaj, przepraszam cię, ale muszę lecieć. Zobaczymy się później.
Szukałem Henry’ego wszędzie i znalazłem go w suterenie – siedział sam po ciemku na materacu.
Zerknął na mnie kątem oka, nie poruszając głową.
– Co tam masz? – spytał, gdy podałem mu dwie kapsułki.
– Nembutal. Bierz.
Wziął je ode mnie i połknął bez wody.
– Masz jeszcze?
– Tak.
– Daj mi.
– Nie możesz wziąć więcej.
– Dawaj.
Podałem mu je.
– Nie żartuję, Henry – ostrzegłem go. – Lepiej uważaj.
Spojrzał na nie, po czym sięgnął do kieszeni po niebieskie emaliowane puzderko i włożył je ostrożnie do środka.
– Byłbyś tak dobry – rzekł – i przyniósł mi z góry jakiegoś drinka?
– Nie powinieneś mieszać.
– I tak już piłem.
– Wiem.
Zapadła krótka cisza.
– Słuchaj – powiedział, poprawiając okulary na nosie. – Przynieś szkocką z wodą sodową. W wysokiej szklance. Nie żałuj whisky, mniej wody, dużo lodu, i jeszcze szklankę zwykłej wody, bez lodu. Tego mi trzeba.
– Nie zamierzam ci nic przynosić.
– Jeśli tego nie zrobisz – oznajmił – sam będę musiał.
Udałem się do kuchni i przygotowałem mu drinka, tylko że nie pożałowałem wody sodowej, nalewając dużo więcej, niż by sobie życzył.
– To dla Henry’ego – zgadła Camilla, wchodząc do kuchni, gdy już napełniłem jedną szklankę i do drugiej nalewałem kranówki
Komentarze czytelników
Pozostaw komentarz...
Komentarze nie są potwierdzone zakupem