Planetarny kryzys finansów ujawnia co jakiś czas pęknięcia w solidnym i ważniejsze: z pozoru nie mającym poważnej alternatywy systemie liberalnym. Ten stan rzeczy pokazuje, że każda rysa – bez względu na to, czy mówimy o religii, estetyce, czy ekonomii – może mieć polityczne konsekwencje. Polityka wydaje się zatem nadal naszym przeznaczeniem, tyle że dziś za jej siłę napędową należy uznać gospodarkę. A jeśli tak, to kto w takim razie jest czyim wrogiem? Czy definicja przyjaźni politycznej wyczerpuje się w pojęciu wspólnego zysku? Gdzie biegną linie koniecznych w polityce podziałów? Dlaczego niełatwo je umiejscowić? Nieumiejętność, a nawet niezdolność lub brak woli odróżnienia przyjaciela od wroga stanowią symptom politycznego końca. Jeśli chcemy ten koniec odwlec, musimy zwrócić się pospołu w stronę teologii i polityki, gdyż dziś opisać wrogość można jedynie przez odwołanie się do języka teologiczno-politycznego, odtwarzając obrys zadawnionego sporu między diabłem a Bogiem o duszę ludzką właśnie przy użyciu pojęć i kategorii politycznych (ze Wstępu Piotra Nowaka).
Komentarze czytelników
Pozostaw komentarz...
Komentarze nie są potwierdzone zakupem