Jak możemy życ?

Recenzja nie jest potwierdzona zakupem

Musicie wiedzieć, że była to najcięższa książka, jaką w życiu przeczytałam, jaką nosiłam na kolanach i w sercu. Te ponad 700 stron były cięższe niż wszystkie tomy jakiejkolwiek encyklopedii. Myślałam, że masochizmem było czytać „Jeden z nas” o zbrodni Breivika. Od dziś uważam Martina Caparrosa za największego masochistę literackiego, który poświęcił kilka lat życia na przestudiowanie, zjechanie świata na spisanie tak gruntownego studium głodu na świecie.

Dawno nie musiałam „wychodzić” książki, zasłuchać jej, położyć się rozjechanym plackiem na podłodze, rozłożona na łopatki bezradności. Na odwrocie polskiej okładki zachęca się do lektury zdaniami „To znakomita książka, kawał dobrej literatury!” – jak można? Kto to tam umieścił, nie czytał książki? Znowu kłóci się we mnie ocenianie książki po jakości a treści. Ale zaraz potem myślę, że skoro tak bardzo na prowadzenie wysuwa się dyskusja nad treścią, to jej jakość broni się sama.

Trafiamy wraz z autorem do Kalkuty, Delhi, Bombaju, Bangladeszu, Nigru, Argentyny, Madagaskaru, Sudanu Południowego, przewijamy się nawet przez ulice Stanów Zjednoczonych, gdzie wśród otyłości zakrywa się kartonami głód. Zrzuca on z piedestału wszelkie nieskuteczne formy pomocy w postaci ludzkiej czy materialnej. Pamiętacie Band Aid, Matkę Teresę, Bill’a Gates’a? Tak, tak, wszystko na nic i z pasmem oszustw. W minutach, których to piszę umarło już kilkadziesiąt osób, bo w ciągu minuty umiera ich siedemnaście, co cztery sekundy – jedna, a dziennie dwadzieścia pięć tysięcy… Nie dlatego, że nasz coraz bardziej przeludniony świat nie produkuje wystarczająco żywności, ale ze zwykłej, ludzkiej, podłej chciwości. A najtrudniej walczyć z ideą, systemem, nierównością, bo nie ma twarzy, którą można by pobić, przywódcy, którego można by obalić.

Tej książki po zakończeniu lektury nie tulę, mam ochotę nią rzucić, wykrzyczeć, zrobić coś, a zostaje tylko patrzenie w lustro bezsilności. W świadomości jaką rozbudził we mnie Caparros i jego „Głód”, że żyjemy w osieroconej epoce bez idei buntu.

„Wierzę we wściekłość. Uważam na ogół, że sprawy, które mogą zostać przedyskutowane w spokoju, bez emocji, bez złości, to sprawy mało istotne. Że liczą się tylko te, które budzą w tobie awersję, choćby tylko chwilową, wobec oponenta” – pisze Caparros.

Wzbudził we mnie swoją lekturą pokłady wściekłości trudne do zniesienia. Stosując bardzo skuteczną i chwytliwą technikę powtórzeń, przeplatania statystyk, spraw politycznych i ekonomicznych z obrazami głodu, sprawił, że lekturę ciężko było skończyć. Przewijało mi się wiele opinii w Internecie o pozycji Caparossa i migały tylko zdania „świetna lektura, czytam dwa dni i już prawie kończę!” – ja nie mogłam. Nie chciałam, nie wypada, gdy Caparros bierze kamerę rzeczywistości i na ciągłym zbliżeniu pokazuje nam nędzę i widzę to umarłe dziecko w ramionach matki, zgniłe stopy niedożywionych, brak zębów, zrogowaciałą skórę, senność i apatię, a na koniec sen bez przebudzenia. Chciałabym się obudzić z tej hipnozy, w którą wprawił mnie „Głód”, ale ta książka wpędza cię w wieczną hibernację świadomości największej tragedii dzisiejszych czasów.

I pozostawia w tobie na wieki to cholernie bolesne, skuteczne, i poniekąd wredne, pytanie:

„Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?”


Recenzent: Elwira Przyjemska
‹ zwiń tekst